Afera Panama Papers

 

Nie łudźmy się, że naprawdę sensacyjne informacje wychodzą na światło dzienne przypadkiem. Jeśli już jednak do tego dojdzie, jest to jedynie wyjątek potwierdzający regułę. W przypadku „Panama Papers” nie ma mowy o wyjątku. Z całą pewnością jest to przemyślany plan.

Rozpisano bowiem szczegółowy scenariusz, z wieloma alternatywnymi zakończeniami i nic nie pozostawiono tu przypadkowi. Zanim jednak spróbujemy zdemaskować możliwych twórców wspomnianego planu i scenariusza, warto przyjrzeć się tym, których pokazano w napisach początkowych.

 

Suddeutsche Zeitung w aferze

 

Jeśli wierzyć informacjom pochodzącym z redakcji Suddeutsche Zeitung, niemieckiej gazety z Monachium, około roku temu zgłosił się do gazety „John Doe” (angielski odpowiednik polskiego „Jana Kowalskiego”), proponując przekazanie gigantycznej ilości informacji dotyczących działalności kancelarii prawnej Mossack Fonseca. Jako motyw podał niemożność pogodzenia się z faktem, że firma umożliwia złym ludziom pomnażanie i ukrywanie ich majątków.

Bardzo to szczytne i pożądane, a że materiałów było bez liku, monachijski dziennik postanowił podzielić się nimi z Międzynarodowym Stowarzyszeniem Dziennikarzy Śledczych (ICIJ). W efekcie, ponad setka (a według niektórych źródeł nawet trzy setki) żurnalistów z całego świata, rozkolportowały materiały według kryterium geograficznego. Sprawą zajmowały się redakcje najbardziej wpływowych dzienników świata. Efekt tego największego w historii dziennikarskiego śledztwa oglądamy w ostatnich dniach we wszystkich mediach.

Z potoku informacji wynika, że mamiące przybyszów palmami, białymi plażami i turkusową wodą rajskie wyspy, to tak naprawdę przedsionek piekieł, gdzie wszelkiej maści przestępcy, skorumpowani politycy i kryjący ich bankierzy, próbują schować nielegalnie zgromadzone majątki przed troskliwym, obiektywnym i praworządnym okiem fiskalnych instytucji z całego świata.

Jednak zamiast bezmyślnie powtarzać zasłyszane frazesy, warto – wbrew zasadom gry w głuchy telefon – spróbować zastanowić się nad tym, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. Bo jeśli rzeczywiście w grę wchodzą miliardy, a może nawet biliony dolarów, to sprawa jest tego warta. Tym bardziej, że im więcej materiałów zaczyna wychodzić na jaw, tym więcej wątpliwości budzą motywy jakie przyświecają autorom publikacji.

Twierdzą oni bowiem, że celem jest napiętnowanie kancelarii oraz obłudy jej pracowników, którzy umożliwiają ukrywanie majątków oraz transakcji nie tylko zwykłym biznesmenom, próbującym uciec przed podatkowymi restrykcjami, ale również handlarzom bronią i narkotykami oraz politykom, obchodzącym sankcje nałożone na reprezentowane przez nich reżimy.

Jednocześnie jednak ICIJ zastrzega, że większość z otrzymanych materiałów nie ujrzy nigdy światła dziennego lub też będzie publikowana w zależności od okoliczności. Przypomina to trochę policyjny strzał ostrzegawczy, poprzedzający użycie broni bezpośrednio przeciw danej osobie i mający skutecznie ją przekonać, by zastosowała się do poleceń funkcjonariuszy. Przyjmijmy zatem na potrzeby niniejszego artykułu, że to, co się stało, istotnie jest ostrzeżeniem lub, jak kto woli, groźbą.

Groźby natomiast mają to do siebie, że po pierwsze muszą być realne i dotkliwe w skutkach, a po drugie, są skuteczne tylko do chwili zrealizowania. Na czym w tym przypadku miałaby polegać dolegliwość gróźb?

Jako pierwszy przekonał się o tym premier Islandii. Trzy dni po publikacji ujawnionych materiałów, pożegnał się ze stanowiskiem. Warto podkreślić, że był on jedynym przedstawicielem elity rządzącej demokratycznego kraju, który znalazł się pośród 12 wspomnianych w „Panama Papers” przywódców.

Pozostali to członkowie mniej lub bardziej lekceważących prawo reżimów, dla których ujawnione informacje nie stanowią większego, bezpośredniego zagrożenia. Można więc stwierdzić, że strzał ostrzegawczy był nie tylko demonstracją siły, ale również wskazaniem, kto jest na nią znacząco podatny.

Sigmundur Gunnlaugsson jako premier urokliwego, aczkolwiek mało znaczącego w polityce międzynarodowej kraju, który jednak posiada wszystkie cechy zachodnich demokracji – łącznie z ich słabościami, stał się ofiarą przemawiającą do wyobraźni prawdziwych adresatów groźby. Może chodzi o to by odeszli sami lub stali się bardziej przewidywalni i skorzy do współpracy? W tym miejscu rodzi się kolejne pytanie: komu mogłoby zależeć na takim rozwoju wydarzeń i kto najbardziej na tym skorzysta? O odpowiedź nie będzie wcale łatwo, bo dobry spisek ma to do siebie, że ogień wcale nie musi płonąć tam, gdzie jest najwięcej dymu.

Zacznijmy więc od tego, kto miałby być „Johnem Doe”. ICIJ twierdzi, że jest to pracownik kancelarii Mossack Fonseca. Jej właściciele utrzymują natomiast, że padli ofiarą hakerów. Zastanówmy się więc, która z tych wersji jest bardziej prawdopodobna.

 

Tajemniczy John Doe

 

W pierwszej wersji mamy do czynienia z samotnym mścicielem, który mając za nic własne życie, naraża się bardzo niebezpiecznym ludziom, którzy niewątpliwie również byli klientami firmy i którzy raczej nie są skłonni do miłosierdzia. Być może jednak nie doceniamy tu kwestii motywacji. Taki scenariusz, niczym z komiksu Marvela, jest możliwy.

Czy jednak biorąc pod uwagę branżę, w jakiej działa panamska firma, możliwe jest by jeden pracownik niepostrzeżenie skopiował całą jej historię i tak po prostu wyniósł ją na zewnątrz? Otóż, bardziej prawdopodobnym jest, że wykradzenie baz danych zostało zlecone i zaplanowane przez bardzo dobrze zorganizowaną grupę ludzi. Ludzi, którzy z jakichś względów nie obawiają się ani odwetu szemranych klientów kancelarii, ani organów ścigania.

A kto dysponuje siłami i środkami pozwalającymi nie tylko uzyskać tak ogromną ilość wrażliwych informacji, ale w zakonspirowany sposób przekazać je mediom i mimo trwającego rok śledztwa, przy którym pracowało kilkaset osób, utrzymać całą sprawę w tajemnicy?

Chciałoby się powiedzieć, że są to pewnie ludzie, dla których tajemnice to chleb powszedni, a więc służby wywiadowcze. To tam (w normalnie funkcjonujących służbach wywiadowczych) dobrą praktyką jest posiadanie informatorów lub nawet kadrowych pracowników w redakcjach liczących się mediów.

Nie inaczej jest w Niemczech i trudno uwierzyć, że materiały, które rzekomo trafiły do SDZ od „Johna Doe”, nie były znane służbom federalnym przed publikacją. Prawdopodobnie to same służby przekazały je na ręce zaufanych pracowników dziennika (o roli, jaką w działaniach zachodnich wywiadów odgrywają dziennikarze, mówi i pisze ostatnio Udo Ulfkotte – były redaktor FAZ). Udo Ulfkotte utrzymuje, że został zwerbowany do współpracy z CIA, ze względu na swoje proamerykańskie sympatie.

 

„Kupieni dziennikarze”

 

W opublikowanej w 2014 roku książce „Kupieni dziennikarze” Udo Ulfkotte szczegółowo opisuje, jak CIA oraz BND zlecały jemu i jego kolegom po fachu pisanie artykułów o odpowiednim wydźwięku. W podobnym tonie wielokrotnie wypowiadał się Carl Bernstein, publicysta i współlaureat nagrody Pulitzera, którą otrzymał za artykuł o Aferze Watergate opublikowany w Washington Post. Ale takie działania to oczywiście nie tylko chleb powszedni obcych nam służb.

W Polsce ostatni przykład wykorzystywania zawodu dziennikarza, jako przykrywki dla działań wywiadowczych dotyczył Rosjanina, Leonida Swirydowa, uznanego przez naszą administrację za persona non grata.  Jednak bez względu na rolę Niemiec, jako czwartej gospodarki świata, kraj ten nie pretenduje do roli światowego hegemona. Nie prowadzi również tzw. wywiadu totalnego. Można więc śmiało przyjąć, że była to przysługa dla jednej z sojuszniczych służb i że niemiecka gazeta nie opublikowała informacji o obywatelach USA, bo w dostarczonych jej materiałach takich informacji po prostu nie było. Stany Zjednoczone, choć bardzo łase na informacje o obywatelach innych krajów, same zazdrośnie strzegą rodzimych danych.

 

„Washington Post” „Wall Street Journal”

 

Dlaczego więc Amerykanie nie skorzystali z usług „Washington Post” lub „Wall Street Journal”? Pewnie dlatego, że wiarygodność „Panama Papers” byłaby na świecie podważana, gdyby wyszły one spod prasy któregoś z amerykańskich dzienników. Trudniej byłoby również wytłumaczyć, dlaczego pośród tysięcy rekordów danych nie ma niczego, co dotyczyłoby obywateli USA. Współpraca CIA z jej europejskimi sojusznikami nie jest tajemnicą. Służby, mimo wybuchających co jakiś czas skandali podsłuchowych oraz prowadzenia przez USA działań werbunkowych również wobec sojuszników, nieustannie wyświadczają sobie różnego rodzaju przysługi.

Duże znaczenie dla przekazania sprawy redakcji SDZ może także mieć fakt, że w 2008 roku dziennik ten opublikował inny artykuł, związany z wyciekiem danych osób prowadzących ukryte przed rodzimym fiskusem zagraniczne rachunki. Sprawa dotyczyła LGT Bank w Liechtensteinie, a materiały miały zostać wykradzione przez pracownika działu IT banku – Heinricha Kiebera, który następnie sprzedał je właśnie niemieckiemu wywiadowi. Tak naprawdę jednak, wtórne znaczenie ma to, kto i jak to zrobił. Najważniejsze pytanie brzmi, dlaczego?

Tu zaczyna się najtrudniejsza część, bo o ile fakt konspiracji w mniej lub bardziej bezpośredni sposób da się czasem wykazać, o tyle jej cel jest zazwyczaj najgłębiej skrywaną tajemnicą, a wszelkie próby jego odkrycia w pewnym miejscu zaczynają ocierać się o fantastykę.

Nie ma jednak powodu gardzić wyobraźnią, gdy zawodzi mędrca szkiełko i oko. Opierając się więc na tym co wiemy, tym co logiczne oraz tym co prawdopodobne, spróbujmy odgadnąć, co może być po drugiej stronie lustra.

Zakładając, że mocodawcy pana „Doe” nie chcą ujawniać całości uzyskanych materiałów, musimy również przyjąć, że ich głównym celem jest wpłynięcie na decyzje konkretnego gremium, a nie wywołanie chaosu. Osoby, które są ich celem, to z pewnością ludzie, którzy bardzo wiele straciliby na ujawnieniu ich powiązań z kancelarią Mossack Fonseca.

Z całą pewnością są to też postacie bardzo wpływowe, a ich obecna lub przyszła pozycja, zagraża akceptowanemu przez pewien establishment status quo. A teraz, w szale fantazji, wyobraźmy sobie najgorsze, możliwe do przewidzenia i prawdopodobne dla współczesnego świata scenariusze.

Po części zrobił to ostatnio „Economist”, według którego, pomijając wojnę w Syrii i kryzys w Chinach, największym zagrożeniem jest „Brexit” i jego dalsze konsekwencje w postaci rozpadu UE oraz wygrana Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA.

Spośród czterech wspomnianych scenariuszy jedynie dwa ostatnie wydają się możliwe do powiązania ze sprawą „Panama Papers”.

Warto jednak dodać do tej listy jeszcze jedno ważne wydarzenie, które po trwających 3 lata negocjacjach, ma się ku końcowi, a którego efektem ma być transatlantyckie porozumienie o wolnym handlu. W wyniku procesu negocjacyjnego powstanie przecież największa w historii strefa wolnego handlu sięgająca od Warszawy po Anchorage na Alasce.

Prawie 24 mln km2 powierzchni i ponad 850 milionów mieszkańców. Istny raj dla ponadnarodowych korporacji, na przeszkodzie którego w chwili obecnej stoi tylko jedna sporna kwestia. Jest nią sposób rozwiązywania sporów na linii inwestor – państwo, zwany mechanizmem ISDS. Mechanizm ten, w formie forsowanej przez USA, ma sprzyjać wielkim korporacjom.

Jednak takim rozwiązaniom zdecydowanie sprzeciwia się europejska lewica, zieloni oraz związki zawodowe, a zatem – szczególnie w przypadku dwóch ostatnich – elementy, których źródła finansowania są zazwyczaj skomplikowane i niejasne. Pamiętając o tym, że poruszamy się w ramach domysłów oraz fantazji, wyobraźmy sobie jeszcze, w jaki sposób informacje ukrywane przez autorów przecieku mogłyby wpłynąć na bieg wydarzeń związanych ze wspomnianymi hipotezami.

 

Znaczenie brexitu

 

Zacznijmy od „brexitu”, którego konsekwencje dla Unii Europejskiej byłyby tylko nieco bardziej dotkliwe, niż dla USA. Silny, zjednoczony i związany ze Stanami Zjednoczonymi Stary Kontynent, to jeden z priorytetów amerykańskiej administracji. Oczywiście trudno oczekiwać od rządu brytyjskiego, by sfałszował wyniki referendum, ale już dużo łatwiej wyobrazić sobie sytuację, w której najgłośniejsi zwolennicy opuszczenia Unii zmienią nagle zdanie lub odejdą w cień, ustępując miejsca zwolennikom pozostania Wielkiej Brytanii w EU. Znamienne jest przy tym wspomnienie przez autorów tekstu, posiadania przez ojca premiera Camerona firmy założonej za pośrednictwem panamskiej kancelarii.

Sam Premier, choć trafiony rykoszetem, nie jest zagrożony podzieleniem losu Gunnlaugssona. Jeżeli jednak podobne spółki posiadali zwolennicy „brexitu”, to otrzymali za pośrednictwem SDZ bardzo jasny przekaz.

Scenariusz ten jest tym bardziej prawdopodobny, że dla Niemców rozpad Unii Europejskiej również byłby katastrofą. Idąc tropem relacji UE-USA, wróćmy do będących właśnie na ostatniej prostej negocjacji dotyczących traktatu o utworzeniu transatlantyckiej strefy wolnego handlu (TTIP). W grę wchodzą w tym przypadku interesy największych korporacji i przedsiębiorstw, ale również walka o miejsca pracy i rynki zbytu. Aby zapewnić sobie w tym wyścigu jak najlepszą pozycję, inwestorzy potrzebują gwarancji wyeliminowania sądownictwa poszczególnych krajów z przebiegu sporów na linii państwo-inwestor i zastąpienia go arbitrażem (ISDS), jako ważnym narzędziem ochrony ich interesów. Przeciwna implementacji tego mechanizmu w ostatecznej wersji traktatu jest frakcja lewicowa oraz zielona w Paramencie Europejskim.

Biorąc pod uwagę elektorat, jaki reprezentują jej członkowie, są oni znacznie mniej niż inni odporni na krytykę wynikającą z dotykających ich afer finansowych. Jeśli więc przyjmiemy, że część reprezentantów tej frakcji posiadała rachunki założone przez kancelarię Mossack Fonseca, to należy przyjąć również, że obecnie stali się oni niezwykle podatni na szantaż ze strony zleceniodawców przecieku.

 

„Business is business”

 

W kwestii dbania o interesy własnych przedsiębiorców Amerykanie potrafią być bezwzględni również wobec sojuszników. Przykłady działań CIA torpedujących francuskie próby sprzedaży broni do Ameryki Południowej w latach dziewięćdziesiątych, dobitnie świadczą o prawdziwości powiedzenia któremu od lat hołduje Wujek Sam, że w interesach sentymentów nie ma.

Na koniec pokusimy się o rozwinięcie ostatniej spośród wspomnianych teorii dotyczących możliwych powodów wycieku danych z panamskiej kancelarii.

Choć w oparciu o najnowszą historię USA nie wydaje się ona wykluczona, to jest jednak najmniej prawdopodobna spośród przytoczonych, w niniejszym artykule hipotez. Opiera się ona w głównej mierze na powszechnie znanej zasadzie funkcjonowania administracji oraz gospodarki Stanów Zjednoczonych, którą jest stabilizacja i brak jakichkolwiek nagłych i dramatycznych zwrotów, wynikających z zamierzonych działań politycznych.

Oczywiście Demokraci i Republikanie od lat toczą spory o wysokość podatków, powszechność świadczeń socjalnych, czy prawo do posiadania broni. Jednak dla stojącego z boku, obiektywnego obserwatora, jest to jedynie kosmetyka.

W kwestiach zasadniczych: polityce zagranicznej, zbrojeniach oraz gospodarce, panuje status quo oparte na słynnym „Pax Americana”. Ten system się sprawdza, przynosi profity i uczynił USA największym światowym mocarstwem.

Nie dziwi więc fakt, że dotychczasowy amerykański establishment jest przerażony możliwością wygranej Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich. Jego brak doświadczenia, buta i chęć dokonania znaczących, wręcz rewolucyjnych, jak na amerykańskie warunki zmian, bije w najlepiej w historii świata funkcjonujący konglomerat polityki, armii i biznesu.

Legendarny kompleks przemysłowo–militarny, bez względu na to czy jest jedynie metaforyczną czy konkretną próbą wskazania gremium decyzyjnego, niewątpliwie odgrywa w polityce USA bardzo znaczącą rolę, a historia pokazała, że potrafi również w bardzo skuteczny sposób eliminować osoby stanowiące dla niego zagrożenie.

Dziś chyba nikt już nie ma wątpliwości, że amerykańskie służby, jeśli bezpośrednio nie były zaangażowane w zamach na prezydenta Kennedy’ego, to z całą pewnością uniemożliwiły wytropienie i pociągnięcie do odpowiedzialności sprawców. Tym łatwiej wyobrazić sobie, że czując zagrożenie ze strony nieobliczalnej postawy Trump’a, mogą próbować wyeliminować go z wyścigu do Białego Domu.

I choć trudno sądzić, że zleciłyby zamach na jego życie, to biorąc pod uwagę, że jest miliarderem, można z dużą dozą prawdopodobieństwa, przypuszczać że podejmował działania zmierzające do ukrycia części swojego majątku przed IRS.

Jeśli dodatkowo zrobił to za pośrednictwem kancelarii Mossack Fonseca, to los jego kandydatury jest w tej chwili na łasce ludzi, których siły nie docenił. I nawet jeśli Donald Trump w najbliższym czasie nie wycofa swojej kandydatury i nawet jeśli uda mu się zasiąść w gabinecie owalnym, to wcale nie znaczy, że jego kadencję będzie różnić od poprzedników coś więcej, niż tylko kiepska fryzura…

 

Kancelaria Prawna Skarbiec