Nierówność świadczenia w transakcjach opcji walutowych

Nierówność świadczenia w transakcjach opcji walutowych

2016-08-31

 

Ryzyko transakcji opcji walutowych obciąża także bank – tak orzekł Sąd Najwyższy w Warszawie 19 września 2013 r.

To precedensowy wyrok, który potwierdził, że obarczenie ryzykiem kontraktowym jedynie klienta banku, rażąco narusza symetrię odpowiedzialności stron umowy za jej skutek. Pokrzywdzonego przez bank przedsiębiorcę reprezentowała podczas procesu Kancelaria Prawna Skarbiec z Warszawy.

W 2008 roku spółka W. zawarła z Bankiem Fortis umowę ramową na zakup opcji walutowych. W czasie jej trwania zrealizowano 142 transakcje opcji walutowych.

Umowa przewidywała, że jeżeli kurs euro będzie niższy od ustalonego, to spółka może co miesiąc sprzedać 100 tys. euro po ustalonym kursie, a bank musi tę kwotę kupić. Jeżeli natomiast kurs euro będzie wyższy od ustalonego kursu, to spółka ma obowiązek „sprzedać” bankowi 200 tys. euro.

Do zawarcia umowy doszło w czasie umocnienia złotego, po czym sytuacja rynkowa diametralnie się odwróciła. Spółka W. nie mogła wnosić o rozwiązanie umowy, dlatego zarząd zdecydował się w październiku 2009 roku renegocjować z bankiem umowę w związku z osłabieniem się złotego. Zaproponowano rozwiązanie obowiązujących umów opcji na kwotę ok. 900 tys. zł lub zmianę warunków współpracy. Bank się nie zgodził i właśnie ta kwota związana z rozliczeniem, wobec której strony się nie porozumiały, była kwotą dochodzoną pozwem spółki W. i wynosiła 1 800 000,00 PLN.

Sąd uznał, że spółka pozostawała z bankiem w stałych stosunkach gospodarczych, wielokrotnie zawierała z nim umowy opcji walutowych i dlatego wiedziała, jaką umowę zawiera. Nie doszło więc ani do wyzysku spółki przez bank, ani do zawarcia umowy pod wpływem błędu – uznał Sąd Okręgowy.

Wyrok ten uchylił w maju ub. r. Sąd Apelacyjny w Warszawie. Stwierdził, że wprawdzie spółka nie może powoływać się na swoje niedoświadczenie przy zawieraniu tego typu umów, bo jest przedsiębiorcą, od lat działa na rynku i nie pierwszy raz zawiera takie umowy, ale w dokumencie doszło do rażącej nierówności świadczeń.

Bank zadbał w niej tylko o własny interes i tym samym naruszył art. 58 par. 2 kodeksu cywilnego, który mówi, że nieważna jest czynność prawna sprzeczna z zasadami współżycia społecznego.

Z tego powodu Sąd Apelacyjny nakazał bankowi zapłacenie spółce ponad 1 800 000,00 PLN wraz z odsetkami, a także zwrot kosztów procesu, które w tej sprawie sięgnęły już 200 000,00 PLN.

Wyrok Sądu Apelacyjnego zakwestionował bank i złożył skargę kasacyjną do Sądu Najwyższego. SN uchylił wyrok sądu apelacyjnego i przekazał sprawę do ponownego rozpoznania (sygn. I CSK 651/12).

Sąd uznał, że umowa między bankiem a spółką jest ważna, jednak w wyniku jej zawarcia doszło do rażącej nierówności świadczeń, bo uprzywilejowała ona pozycję banku w zakresie odpowiedzialności za rozliczenie umowy z przyczyn leżących poza stronami umowy.

Sędzia Wojciech Katner powiedział, że nie jest prawidłowe, gdy w umowie wzajemnej jedna strona bierze na siebie ciężar 200 tys. euro, a druga tylko 100 tys. euro.

„W rzeczywistości pod pretekstem zabezpieczenia klienta przed ryzykiem kursowym, banki sprzedały klientom spekulacyjne instrumenty finansowe, które błędnie przedstawiały jako narzędzie do osiągnięcia stabilnych zysków. Charakter tych transakcji był ewidentnie spekulacyjny i ich bezpośrednim skutkiem było wystawienie klientów na nieograniczone ryzyko strat na wypadek zmian kursowych.

Nie działo się tak jednak z winy samych przedsiębiorców – banki zarabiały na stratach klientów i dlatego ukrywały przed nimi istniejące ryzyko. W rzeczywistości mechanizm ten nie został nigdy przekonująco wyjaśniony przez służby specjalne, które badały ten temat na zlecenie Ministerstwa Gospodarki, ale pozwoliły zbyć się zdawkowymi półprawdami.

W typowych sytuacjach na stratach klientów nie zarabiały polskie banki, ponieważ pełniły one tylko funkcję pośredników w dystrybucji instrumentów finansowych, ale zagraniczne banki, które były rzeczywistymi kontrpartnerami polskich przedsiębiorców w tych transakcjach, wymyśliły i przeprowadziły całą tą akcję, ściągając z polskich przedsiębiorców haracz większy niż Batu-chan w czasie mongolskiego najazdu na Europę”. – powiedział Robert Nogacki z reprezentującej klienta banku Kancelarii Prawnej Skarbiec.

Głównym adresatem opcji walutowych w Polsce byli eksporterzy, którzy chcieli zabezpieczyć się przed umacnianiem złotego. Wykupując w bankach opcje walutowe mogli zagwarantować sobie określony kurs euro – tzn. bank musiał kupić od nich walutę po wyznaczonej z góry cenie, chociaż eksporter nie był zobowiązany do odsprzedaży waluty.

W praktyce często zawierane były opcje walutowe tzw. bezkosztowe (czyli bez konieczności opłaty premii). Mechanizm polegał na tym, że kupując od banku opcje eksporter w tym samym czasie również wystawiał opcję walutową, którą kupował bank. Dzięki temu, chociaż eksporter płacił premię za opcję sprzedaży, otrzymywał premię za opcję kupna.

W ten sposób wychodził na zero. Jego sytuacja zmieniała się o tyle, że nie tylko miał prawo odsprzedać walutę bankowi po określonej cenie, ale też taki obowiązek.

Spekulacje polegały na tym, że w wielu firmach te transakcje zawierano na kwoty o wiele wyższe niż przyszłe przychody eksporterów, które pierwotnie miały zostać zabezpieczone przez wykupywanie opcji walutowych – działo się tak, ponieważ produkt ten sprzedawany był przez Banki jako bezpieczny instrument inwestycyjny i dopóki złotówka rosła – zarabiali.

Jednak w sytuacji, gdy polska waluta osłabła, eksporterzy znaleźli się w bardzo niekorzystnej sytuacji – musieli sprzedawać bankom euro po kursie dużo niższym od rynkowego.

„Banki przedstawiały przedsiębiorcom walutowe instrumenty pochodne jako proste i bezpieczne metody osiągania dodatkowego zarobku. W rzeczywistości jednak podsuwane przedsiębiorcom do podpisu umowy walutowych instrumentów pochodnych były tak skomplikowane, że w całej mojej dotychczasowej praktyce nie miałem okazji przesłuchać nawet jednego pracownika banku, który byłby w stanie wyjaśnić, w jaki dokładnie sposób wyliczano kurs rozliczenia klientów, na którym klienci Ci tracili setki tysięcy, miliony albo dziesiątki milionów złotych.

Banki przedstawiają tylko pewne ogólnikowe wzory, składające się z bardzo dużej liczby niezrozumiałych współczynników, które w żaden sposób nie pozwalają zdekomplikować w jaki sposób bank otrzymał taką, a nie inną kwotę zamknięcia transakcji. Nawet takie, bardzo nieliczne elementy wzorów, które z pozoru wydają się mieć obiektywny charakter, np. liczba dni w roku – nie zgadzają się z rzeczywistością.

Ze wzorów dowiadujemy się np. że liczba dni w roku bazowym przyjęta dla bazy odsetkowej oprocentowania bazowego wynosi 360, zaś liczba dni w roku bazowym przyjęta dla bazy odsetkowej oprocentowania niebazowego – 365, podczas gdy w rzeczywistości 2008 r. miał 366 dni.

W istocie rzeczy uznać więc należy, że w ocenie pozwanego swoboda banku w doborze metodologii sięga aż do możliwości dokonania reformy kalendarza gregoriańskiego, przeprowadzonej w tym konkretnym wypadku najwyraźniej pod silnym wpływem filozofii postmodernistycznej, dzięki której ten sam rok może mieć dwie różne liczby dni, w zależności od waluty dla której liczbę dni kalkulujemy.” – powiedział mec. Robert Nogacki.

 

 

Kancelaria Prawna Skarbiec