Czy można podpisać dokument za inną osobę?
Maszyna, która podpisuje za prezydenta
W Waszyngtonie od dekad pracuje urządzenie, o którym mało kto słyszał. Teraz stało się ono centrum jednego z najpoważniejszych sporów konstytucyjnych w historii Stanów Zjednoczonych.
W podziemiach Białego Domu, w pomieszczeniu, do którego dostęp ma garstka urzędników, stoi niepozorne urządzenie wielkości małej drukarki. Ma mechaniczne ramię, w które można włożyć niemal każde pióro czy długopis. Kiedy otrzymuje sygnał, ramię ożywa i kreśli podpis — płynny, pewny, z odpowiednim naciskiem na papier. Podpis Prezydenta Stanów Zjednoczonych.
To jest autopen.
Przez dziesięciolecia był jednym z najskrzętniej strzeżonych sekretów waszyngtońskiej biurokracji. W Stanach Zjednoczonych celebryci używają autopenów do sporządzania autografów, dyrektorzy korporacji do rutynowej korespondencji, a politycy — cóż, politycy wolą o tym nie mówić. Bo przyznanie się do używania autopenu to przyznanie, że podpis, który otrzymałeś — ten osobisty, intymny gest, który miał być dowodem, że ktoś ważny poświęcił ci swoją uwagę — został wykonany przez maszynę.
Ale w 2025 roku autopen przestał być ciekawostką technologiczną. Stał się centrum konstytucyjnego kryzysu.
Urządzenie, które zna historię
Historia autopenu zaczyna się — co zaskakujące — od Thomasa Jeffersona. Trzeci prezydent Stanów Zjednoczonych był zafascynowany urządzeniem zwanym poligrafem (nie tym służącym do wykrywania kłamstw, lecz mechanicznym kopistą), który pozwalał jednocześnie pisać oryginał i tworzyć jego kopię. Jefferson kupił dwa egzemplarze — jeden do Białego Domu, drugi do swojej posiadłości w Monticello. Był, można powiedzieć, pierwszym amerykańskim prezydentem, który zautomatyzował swój podpis.
Nowoczesny autopen pojawił się w latach trzydziestych XX wieku. Urządzenie zwane Robot Pen działało na zasadzie podobnej do płyty winylowej — podpis był „nagrywany” w specjalnej matrycy, a następnie odtwarzany na żądanie. W 1942 roku Robert M. De Shazo Jr. udoskonalił technologię na zlecenie Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych. Wkrótce autopeny zagościły w biurach kongresmenów, senatorów i urzędników wykonawczych. De Shazo szacował, że w pewnym momencie w samym Waszyngtonie pracowało ponad pięćset takich urządzeń.
Kto pierwszy z prezydentów użył autopenu? Źródła się różnią. Niektórzy wskazują na Harry’ego Trumana, choć ten miał ograniczać się do podpisywania czeków i rutynowej korespondencji. Inni przypisują tą innowację Gerald’owi Fordowi jako pierwszemu, który otwarcie przyznał się do używania maszyny. Ale pierwszym prezydentem, który podpisał autopen ustawę — akt prawny, który stał się obowiązującym prawem — był Barack Obama.
27 maja 2011 roku Obama przebywał we Francji, gdy Kongres uchwalił przedłużenie trzech kontrowersyjnych przepisów Patriot Act. Termin upływał o północy. Zamiast kazać lecieć dokumentowi przez Atlantyk, prezydent autoryzował użycie autopenu. Ustawa weszła w życie.
Republikanie protestowali. Czy konstytucja nie wymaga, by prezydent osobiście podpisał ustawę? Czy podpis maszynowy ma jakąkolwiek moc prawną?
Odpowiedź, jak się okazuje, była gotowa od lat.
Opinia, która czekała w szufladzie
W 2005 roku, za administracji George’a W. Busha, Departament Sprawiedliwości wydał szczegółową opinię prawną w sprawie, która — jak się wydawało — miała czysto akademicki charakter: czy prezydent może podpisać ustawę, polecając podwładnemu złożenie jego podpisu za pomocą autopenu?
Memorandum Whether the President May Sign a Bill by Directing That His Signature Be Affixed to It, przygotowane przez Biuro Doradcy Prawnego (Office of Legal Counsel), liczy trzydzieści stron gęstego wywodu prawniczego. Jego konkluzja jest jednoznaczna: tak, prezydent może podpisać ustawę w ten sposób.
Kluczowe dla tej opinii jest pojęcie, które prawnicy nazywają principle of signatures — zasadą podpisów. Sięga ona angielskiego common law z XVII wieku i stanowi, że osoba wymagana prawem do złożenia podpisu nie musi czynić tego własnoręcznie. Może upoważnić inną osobę do złożenia podpisu w swoim imieniu — poprzez formalną autoryzację na piśmie lub, w niektórych przypadkach, przez polecenie wydane w swojej obecności — a tak złożony podpis ma taką samą moc prawną jak podpis własnoręczny.
Lord Lovelace’s Case z 1632 roku, Nisi prius coram Holt z 1701 roku, Combe’s Case z 1614 roku — te stare angielskie precedensy, cytowane w opinii Departamentu Sprawiedliwości, ustanawiają zasadę, która przetrwała wieki: jeśli upoważniony agent składa podpis w imieniu mocodawcy, prawo traktuje to jako podpis samego mocodawcy.
Powiedzmy jednak dokładnie – nie chodzi tu o podpisanie dokumentu przez pełnomocnika (czego ważność nie budzi wątpliwości), ale sytuację w której Kowalski podpisze się Nowak, dlatego, że Nowak wyraził na to zgodę.
Przeniesienie tej zasady na grunt konstytucji amerykańskiej wymaga jednak ostrożności. Artykuł I, Sekcja 7 Konstytucji stanowi: „Jeśli [prezydent] ją aprobuje, podpisze ją” (If he approves he shall sign it). Czy słowo „sign” oznacza osobiste, fizyczne złożenie podpisu? Czy prezydent może delegować ten akt?
Tu opinia Departamentu Sprawiedliwości wprowadza kluczowe rozróżnienie: prezydent nie może delegować decyzji o podpisaniu ustawy. Ta decyzja — aprobata lub weto — jest osobistą, niedelegowalną prerogatywą głowy państwa. Ale sam fizyczny akt złożenia podpisu? To czynność techniczna, ministerialna, którą prezydent może zlecić podwładnemu.
Innymi słowy: prezydent musi sam zdecydować, czy podpisać ustawę. Ale sam fizyczny akt złożenia podpisu — po podjęciu tej decyzji — to czynność techniczna, ministerialna, którą prezydent może zlecić podwładnemu. Kluczowe jest jednak, aby istniał wyraźny dowód, że prezydent świadomie podjął decyzję o podpisaniu konkretnej ustawy i upoważnił konkretną osobę do złożenia podpisu w jego imieniu.
Sprawa Bidena: gdy maszyna podpisuje ułaskawienia
Przez lata autopen pozostawał prawniczą ciekawostką. Obama użył go kilkakrotnie, głównie w sytuacjach czasowej presji. Trump, ironicznie, również przyznał się do jego używania. Ale dopiero wydarzenia z 2025 roku uczyniły z autopenu sprawę o najwyższej wadze konstytucyjnej.
W październiku 2025 roku Komisja Nadzoru Izby Reprezentantów, kierowana przez republikańskiego kongresmana Jamesa Comera, opublikowała raport zatytułowany Prezydentura Autopenu Bidena: Upadek, Urojenia i Oszustwo w Białym Domu. Raport przedstawia obraz, który — jeśli jest prawdziwy — stanowi jeden z najpoważniejszych kryzysów konstytucyjnych w historii Stanów Zjednoczonych.
Według raportu, prezydent Joe Biden cierpiał na postępujący spadek sprawności kognitywnej przez cały okres swojej prezydentury. Najbliżsi doradcy mieli ukrywać ten stan przed opinią publiczną, kontrolując każdy aspekt życia prezydenta — od liczby schodów, które musiał pokonać, po użycie teleprompterów nawet na małych, kameralnych spotkaniach. Hollywodzcy producenci, w tym Steven Spielberg i Jeffrey Katzenberg, mieli doradzać w kwestii „prezentacji” prezydenta podczas przemówień o stanie państwa.
Ale najbardziej niepokojące ustalenia dotyczą procesu decyzyjnego — a konkretnie sposobu, w jaki autoryzowano i podpisywano akty wykonawcze prezydenta.
Raport ujawnia, że 32 z 51 nakazów łaski wydanych przez Bidena zostało podpisanych autopen. Sam w sobie fakt ten nie jest nielegalny — opinia z 2005 roku dopuszcza taką praktykę. Problem polega na tym, jak te podpisy były autoryzowane.
Weźmy ułaskawienia z 19 stycznia 2025 roku — ostatniego pełnego dnia prezydentury Bidena. Wśród ułaskawionych znaleźli się członkowie rodziny Bidenów, dr Anthony Fauci, generał Mark Milley oraz członkowie komisji śledczej ds. wydarzeń z 6 stycznia. Według zeznań Jeffa Zientsa, szefa personelu Białego Domu, proces autoryzacji tych ułaskawień przebiegał następująco:
- Bruce Reed i prawnik Białego Domu Ed Siskel uczestniczyli w spotkaniu z prezydentem Bidenem.
- Reed lub Siskel (Zients „zakładał”) przekazali szczegóły decyzji prezydenta Rosie Po, współpracowniczce Zientsa.
- Po zadzwoniła do Zientsa, który przebywał w domu, i przekazała mu informacje.
- Zients, nie kontaktując się z prezydentem ani z nikim, kto był na spotkaniu, autoryzował Po do wysłania e-maila z jego konta, podpisanego jego inicjałami, upoważniającego do użycia autopenu.
- Po wysłała e-mail: „Zatwierdzam użycie autopenu dla wykonania wszystkich poniższych ułaskawień. Dzięki, JZ.”
- Ktoś w biurze sekretarza personelu użył autopenu.
Zients zeznał, że nie wie, kto faktycznie obsługiwał autopen.
Ten łańcuch — od rzekomej decyzji prezydenta, przez ustne przekazy, aż do mechanicznego podpisu — rodzi fundamentalne pytanie: czy mamy pewność, że prezydent Biden rzeczywiście podjął te decyzje? Czy rozumiał, co podpisuje?
Należy zaznaczyć, że opinia Departamentu Sprawiedliwości z 2005 roku dotyczyła wyłącznie podpisywania ustaw przez Kongres, a nie aktów wykonawczych prezydenta, takich jak nakazy łaski. Ułaskawienia prezydenckie podlegają innym przepisom konstytucyjnym (Artykuł II, Sekcja 2) i nie były przedmiotem szczegółowej analizy w tamtej opinii. Niemniej, podobne zasady dotyczące delegowania fizycznego aktu podpisywania — przy zachowaniu osobistej decyzji prezydenta — były stosowane w praktyce także do innych dokumentów prezydenckich.
Piąta Poprawka w Białym Domu
Raport Komisji Nadzoru zawiera szczegół, który powinien niepokoić każdego, niezależnie od sympatii politycznych. Trzech kluczowych świadków — dr Kevin O’Connor (lekarz prezydenta), Annie Tomasini (zastępczyni szefa personelu ds. operacji) i Anthony Bernal (szef personelu Pierwszej Damy) — odmówiło odpowiedzi na pytania, powołując się na Piątą Poprawkę do Konstytucji, chroniącą przed samooskarżeniem.
Dr O’Connor odmówił odpowiedzi na pytanie, czy kiedykolwiek kazano mu kłamać na temat zdrowia prezydenta. Odmówił również odpowiedzi na pytanie, czy uważał, że prezydent był niezdolny do wykonywania swoich obowiązków.
Tomasini odmówiła odpowiedzi na pytanie, czy ktokolwiek w rodzinie Bidenów lub w Białym Domu kazał jej kłamać na temat zdrowia prezydenta.
Bernal odmówił odpowiedzi na pytanie, czy jakikolwiek niewybieralny urzędnik lub członek rodziny prezydenta wykonywał obowiązki prezydenta.
Prawo do milczenia na podstawie Piątej Poprawki jest fundamentalnym prawem konstytucyjnym. Ale jest też pewien paradoks: osoby, które przez cztery lata zapewniały opinię publiczną o doskonałej kondycji prezydenta, teraz odmawiają odpowiedzi na pytania o tę właśnie kondycję — z obawy przed samooskarżeniem.
Czy autopen może unieważnić ułaskawienie?
28 listopada 2025 roku Donald Trump opublikował na Truth Social oświadczenie, w którym stwierdził, że uznaje „każdy dokument” podpisany przez Bidena autopen za nieważny, ponieważ urządzenie było używane „nielegalnie” bez udziału prezydenta.
Z prawnego punktu widzenia sprawa nie jest tak prosta, jak sugeruje Trump.
Po pierwsze, sama opinia Departamentu Sprawiedliwości z 2005 roku — wydana za administracji republikańskiej — jednoznacznie dopuszcza użycie autopenu do podpisywania ustaw i innych aktów wykonawczych. Jeśli prezydent podjął decyzję i autoryzował użycie autopenu, podpis jest prawnie ważny.
Po drugie, w 2024 roku Sąd Apelacyjny Czwartego Okręgu orzekł w sprawie Rosemond v. Hudgins, że ułaskawienia prezydenckie nie muszą być sporządzone na piśmie, by były ważne. Prezydent może ułaskawić ustnie — co tym bardziej sugeruje, że forma podpisu (ręczna czy mechaniczna) nie ma znaczenia dla ważności aktu.
Po trzecie, raport Komisji Nadzoru sam w sobie nie jest aktem prawnym. Jest dokumentem politycznym, przygotowanym przez większość republikańską, bez udziału mniejszości demokratycznej (która, jak zaznacza raport, zadała łącznie tylko trzy i pół godziny pytań w ciągu czterdziestu siedmiu godzin przesłuchań).
Ale jest też inna strona medalu.
Opinia z 2005 roku zakłada, że prezydent osobiście podejmuje decyzję o podpisaniu dokumentu. „Nie sugerujemy, że prezydent może delegować decyzję o aprobacie i podpisaniu ustawy” — czytamy w memorandum. „Jedynie że, podjąwszy tę decyzję, może polecić podwładnemu złożenie swojego podpisu.”
Opinia z 2005 roku wyraźnie i wielokrotnie podkreśla, że prezydent osobiście musi podjąć decyzję o podpisaniu ustawy. Jak czytamy w memorandum: 'Nie sugerujemy, że prezydent może delegować decyzję o aprobacie i podpisaniu ustawy. Jedynie że, podjąwszy tę decyzję, może polecić podwładnemu złożenie swojego podpisu.’ Opinia zakłada istnienie dowodu, że prezydent rzeczywiście podjął świadomą decyzję o podpisaniu konkretnej ustawy i upoważnił konkretną osobę do złożenia podpisu. Bez spełnienia tych warunków, cała konstrukcja prawna oparta na principle of signatures traci swoją podstawę.
Co jednak, gdy istnieją uzasadnione wątpliwości, czy prezydent był w stanie świadomie podjąć taką decyzję? Co, gdy „łańcuch autoryzacji” to seria ustnych przekazów, bez żadnej dokumentacji potwierdzającej wolę prezydenta? Co, gdy lekarz prezydenta odmawia odpowiedzi na pytanie o jego zdolność do pełnienia urzędu, powołując się na ochronę przed samooskarżeniem?
Raport Komisji stwierdza wprost: „Komisja uznaje za nieważne wszystkie akty wykonawcze podpisane autopen bez odpowiedniej, współczesnej, pisemnej autoryzacji dającej się prześledzić do osobistej zgody prezydenta.”
To nie jest (jeszcze) orzeczenie sądu. Ale jest to otwarcie drogi do bezprecedensowego sporu prawnego.
Większe pytanie
W gruncie rzeczy sprawa autopenu jest sprawą o coś więcej niż mechaniczne podpisy. Jest sprawą o granice władzy wykonawczej — i o to, kto ją faktycznie sprawuje.
Konstytucja Stanów Zjednoczonych powierza władzę wykonawczą prezydentowi. Nie jego doradcom, nie jego rodzinie, nie szefowi personelu. Prezydentowi. Ale współczesna prezydentura to rozległa biurokracja, w której tysiące decyzji są podejmowane codziennie w imieniu głowy państwa. Gdzie przebiega granica między dopuszczalną delegacją a niedopuszczalnym uzurpowaniem władzy?
W normalnych okolicznościach pytanie to pozostaje akademickie. Prezydent deleguje rutynowe decyzje, zachowując dla siebie sprawy najwyższej wagi. System działa, bo wszyscy zakładają, że w kluczowych momentach to prezydent decyduje.
Ale co, gdy prezydent — z powodu choroby, wieku czy innych okoliczności — traci zdolność do podejmowania takich decyzji? Dwudziesta Piąta Poprawka do Konstytucji przewiduje procedurę przeniesienia władzy na wiceprezydenta w przypadku niezdolności prezydenta. Ale procedura ta wymaga współdziałania wiceprezydenta i większości gabinetu — lub samego prezydenta.
Co, jeśli najbliższe otoczenie prezydenta ma interes w ukrywaniu jego niezdolności?
Mike Donilon, główny strateg kampanii Bidena w 2024 roku, zeznał przed Komisją, że otrzymał niemal cztery miliony dolarów za swoją pracę — z kolejnymi czterema milionami uzależnionymi od zwycięstwa wyborczego. Anita Dunn i jej mąż Bob Bauer, osobisty prawnik Bidena, dysponowali majątkiem szacowanym na 16-48 milionów dolarów. Dr O’Connor miał wieloletnie relacje biznesowe z rodziną Bidenów.
Raport sugeruje, że te powiązania finansowe i osobiste mogły motywować najbliższe otoczenie do ukrywania stanu prezydenta — i do podejmowania decyzji w jego imieniu.
Implikacje dla przyszłości
Niezależnie od tego, jak zakończy się sprawa Bidena, debata o autopenie ujawniła lukę w amerykańskim systemie konstytucyjnym. Nie istnieje jasna procedura weryfikacji, czy akty wykonawcze prezydenta rzeczywiście odzwierciedlają jego świadomą wolę. Nie ma obowiązkowego protokołu dokumentującego, kto i kiedy obsługuje autopen. Nie ma niezależnego mechanizmu oceny zdolności prezydenta do pełnienia urzędu poza politycznie uwikłaną Dwudziestą Piątą Poprawką.
Raport Komisji Nadzoru rekomenduje Departamentowi Sprawiedliwości przegląd wszystkich aktów wykonawczych administracji Bidena — w szczególności ułaskawień — w celu ustalenia, które z nich były prawidłowo autoryzowane. Rekomenduje również, by Rada Medyczna Dystryktu Kolumbii zbadała działania dr. O’Connora pod kątem ewentualnych naruszeń etyki lekarskiej.
Trump zapowiedział, że unieważni akty podpisane autopen bez udziału prezydenta. Nie jest jasne, czy ma do tego prawną podstawę.
Jedno jest pewne: maszyna, która przez dekady cicho pracowała w podziemiach Białego Domu, wyszła z cienia. I okazało się, że pytanie „kto podpisuje za prezydenta?” może być pytaniem o to, kto naprawdę rządzi.
Epilog: Maszyna i jej granice
W swojej opinii z 2005 roku Departament Sprawiedliwości powołuje się na precedens z 1824 roku. Prokurator Generalny William Wirt rozważał wówczas, czy Sekretarz Skarbu może podpisywać dokumenty za pomocą stempla zamiast pióra, jeśli choroba uniemożliwiła mu pisanie. Wirt odpowiedział twierdząco — pod warunkiem że sekretarz zachowuje kontrolę nad stemplem i widzi, co jest podpisywane.
„Może się zdarzyć” — pisał Wirt — „że naród straci usługi zdolnego urzędnika z powodu jedynie przejściowej niesprawności jego prawej ręki.”
Ale Wirt dodał też słowa, które dziś brzmią proroczo: „Stempel może zostać sfałszowany; ale tak samo może zostać sfałszowany własnoręczny podpis sekretarza. Większa łatwość fałszowania stempla może być bardzo dobrym powodem, dla którego ustawodawca powinien pozytywnym prawem zakazać jego używania i określić sposób, w jaki podpis ma być składany. Jeszcze tego nie uczyniono.”
Należy jednak podkreślić, że wymóg obecności dotyczył głównie sytuacji, gdy brak było formalnej autoryzacji na piśmie. Jak wskazuje opinia z 2005 roku, gdy urzędnik wydaje szczegółową, pisemną autoryzację do użycia autopenu dla konkretnych dokumentów — zachowując przy tym pełną kontrolę nad procesem decyzyjnym — wymóg fizycznej obecności przy każdym akcie podpisywania nie jest konieczny. Kluczowe jest zapewnienie, że podpis odzwierciedla 'świadomy i przemyślany akt’ urzędnika.
Dwieście lat później — wciąż nie uczyniono.
Niezależnie od tego, jak zakończy się sprawa Bidena, debata o autopenie ujawniła lukę w amerykańskim systemie konstytucyjnym — lub raczej ujawniła, że konstrukcja prawna uznająca autopen za dopuszczalny zakłada poziom uczciwości i dobrej wiary w funkcjonowaniu Białego Domu, którego nie da się zagwarantować samymi normami prawnymi.
Opinia z 2005 roku opiera się na założeniu, że prezydent faktycznie podejmuje decyzje, a autpen służy jedynie do ich mechanicznej realizacji. Nie przewiduje scenariusza, w którym sam fakt podjęcia decyzji przez prezydenta staje się przedmiotem uzasadnionych wątpliwości. Nie ma obowiązkowego protokołu dokumentującego proces autoryzacji użycia autopenu. Nie ma niezależnego mechanizmu weryfikacji zdolności prezydenta do podejmowania decyzji poza politycznie uwikłaną Dwudziestą Piątą Poprawką. I nie ma jasnej procedury sądowej umożliwiającej zakwestionowanie ważności aktów wykonawczych w sytuacji, gdy istnieją podstawy do wątpliwości co do świadomej zgody prezydenta.
Warto też podkreślić różnicę między tym, co jest prawnie dopuszczalne, a tym, co jest roztropne. Nawet jeśli użycie autopenu jest konstytucyjnie dozwolone — przy spełnieniu warunków opisanych w opinii z 2005 roku — nie oznacza to, że powinno być stosowane rutynowo, zwłaszcza w sprawach o najwyższej wadze konstytucyjnej, takich jak ułaskawienia czy nakazy wykonawcze o dalekosiężnych skutkach. Praktyka stosowania autopenu w sytuacjach presji czasowej do podpisywania ustaw Kongresu (jak w przypadku Obamy w 2011 roku) to jedno. Stosowanie go do ułaskawień członków własnej rodziny czy wysokich urzędników to zupełnie inna kategoria działania — nawet jeśli formalnie mieści się w granicach prawa.
Robert Nogacki jest radcą prawnym i partnerem zarządzającym w Kancelarii Prawnej Skarbiec, specjalizującej się w międzynarodowym prawie podatkowym i strukturach korporacyjnych.

Założyciel i partner zarządzający kancelarii prawnej Skarbiec, uznanej przez Dziennik Gazeta Prawna za jedną z najlepszych firm doradztwa podatkowego w Polsce (2023, 2024). Doradca prawny z 19-letnim doświadczeniem, obsługujący przedsiębiorców z listy Forbesa oraz innowacyjne start-upy. Jeden z najczęściej cytowanych ekspertów w dziedzinie prawa handlowego i podatkowego w polskich mediach, regularnie publikujący w Rzeczpospolitej, Gazecie Wyborczej i Dzienniku Gazecie Prawnej. Autor publikacji „AI Decoding Satoshi Nakamoto. Sztuczna inteligencja na tropie twórcy Bitcoina” oraz współautor nagrodzonej książki „Bezpieczeństwo współczesnej firmy”. Profil na LinkedIn: 18.5 tys. obserwujących, 4 miliony wyświetleń rocznie. Nagrody: czterokrotny laureat Medalu Europejskiego, Złotej Statuetki Polskiego Lidera Biznesu, tytułu „Międzynarodowej Kancelarii Prawniczej Roku w Polsce w zakresie planowania podatkowego”. Specjalizuje się w strategicznym doradztwie prawnym, planowaniu podatkowym i zarządzaniu kryzysowym dla biznesu.