Prawo własności intelektualnej

Ochrona tego, co niewidzialne, a bezcenne

„Własność intelektualna to ropa naftowa XXI wieku” — stwierdził Mark Getty, spadkobierca fortuny naftowej, który zbudował imperium na licencjonowaniu zdjęć. To porównanie trafia w sedno: w gospodarce opartej na wiedzy to, co niematerialne — marka, kod, projekt, treść — często przewyższa wartością to, co można dotknąć.

Paradoks własności bez posiadania

Thomas Jefferson, sam wynalazca i autor pierwszych amerykańskich regulacji patentowych, pisał: „Kto zapala swoją świecę od mojej, otrzymuje światło, nie zaciemniając mnie.” Własność intelektualna jest dziwna: możesz ją ukraść, nie pozbawiając właściciela. Możesz ją powielić w nieskończoność bez kosztów produkcji. To własność, która łamie intuicje wypracowane przez tysiąclecia obcowania z rzeczami fizycznymi.

I właśnie dlatego wymaga tak precyzyjnej ochrony prawnej. Bo jeśli nie możesz polegać na fizycznym posiadaniu, musisz polegać na prawie. A prawo — w tej dziedzinie bardziej niż w jakiejkolwiek innej — wymaga aktywnej obrony.

Marka jako kapitał zaufania

David Ogilvy, legenda reklamy, definiował markę jako „niematerialną sumę atrybutów produktu: jego nazwy, opakowania, ceny, historii, reputacji i sposobu reklamowania.” Znak towarowy to prawny kotwica tej sumy — punkt, w którym reputacja staje się własnością chronioną przez prawo.

Philip Kotler, ojciec nowoczesnego marketingu, argumentował, że silna marka redukuje ryzyko postrzegane przez konsumenta. Ludzie kupują Nike, Apple, Mercedes — bo wiedzą, czego się spodziewać. Ta przewidywalność ma wartość. I ma ją tak długo, jak marka pozostaje wyłączna.

Gdy konkurent rejestruje podobny znak, gdy podróbki zalewają rynek, gdy cybersquatter zajmuje domenę z twoją nazwą — ta wartość wycieka. Każde naruszenie to erozja kapitału budowanego latami.

Utwór i jego cienie w sieci

Lawrence Lessig, profesor prawa i teoretyk kultury cyfrowej, opisywał Internet jako przestrzeń, w której „domyślnym ustawieniem jest kopiowanie.” Każde wyświetlenie strony to technicznie kopia w pamięci przeglądarki. Każde udostępnienie to multiplikacja. Prawo autorskie, stworzone dla świata drukarni i nakładów, zderza się z rzeczywistością, w której kopiowanie jest darmowe i natychmiastowe.

Dla przedsiębiorcy działającego w sieci oznacza to podwójne wyzwanie. Z jednej strony — ochrona własnych treści: tekstów, grafik, kodu, baz danych. Z drugiej — unikanie odpowiedzialności za treści użytkowników. Hosting provider, który nie reaguje na zgłoszenia naruszeń, staje się współodpowiedzialny. Ten, który reaguje nadgorliwie, ryzykuje roszczenia od użytkowników.

Tim O’Reilly, wydawca technologiczny, sformułował prowokacyjną tezę: „Piractwo to podatek płacony za bycie nieznalezionym.” Dla małych twórców brak dystrybucji jest większym zagrożeniem niż nielegalne kopiowanie. Ale dla biznesu, który zbudował wartość na wyłączności — każda kopia bez licencji to strata.

Wynalazek jako przewaga tymczasowa

Joseph Schumpeter, ekonomista innowacji, widział postęp gospodarczy jako „twórczą destrukcję” — ciągłe zastępowanie starego nowym. Patent to prawna ochrona tej tymczasowej przewagi, którą daje wynalazek. Dwadzieścia lat wyłączności w zamian za ujawnienie światu, jak coś działa.

Ale patent to nie automatyczna ochrona. To raczej licencja na prowadzenie sporów. Peter Thiel, współzałożyciel PayPala, zauważył, że „konkurencja jest dla przegranych” — prawdziwa przewaga polega na zbudowaniu monopolu, choćby tymczasowego. Patent może być narzędziem budowania takiego monopolu. Albo może być kartką papieru, której nikt się nie boi, bo właściciel nie ma zasobów na jej egzekwowanie.

James Dyson, wynalazca i przedsiębiorca, przeszedł przez 5127 prototypów odkurzacza, zanim trafił na działający model. Potem przeszedł przez lata sporów patentowych z gigantami branży. „Patenty są warte tyle, ile jesteś gotów wydać na ich obronę” — podsumował.

Umowa jako fundament

Victor Hugo przewodził dziewiętnastowiecznej kampanii na rzecz międzynarodowej ochrony praw autorskich. Rozumiał, że prawo bez egzekucji to fikcja, a egzekucja bez jasnych umów to chaos. Każde przeniesienie praw, każda licencja, każde zlecenie wykonania utworu — wymaga umowy, która nie pozostawia wątpliwości.

Ile razy programista odkrywa, że kod napisany na zlecenie formalnie nie należy do zleceniodawcy? Ile razy agencja dowiaduje się, że projekt graficzny, za który zapłaciła, wciąż podlega autorskim prawom osobistym twórcy? Ile razy franczyzobiorca przekonuje się, że licencja na znak towarowy nie obejmuje działalności, którą właśnie rozpoczął?

Richard Stallman, twórca ruchu wolnego oprogramowania, zbudował całą filozofię prawną wokół precyzji licencji. GPL, licencja, którą stworzył, ma setki stron prawniczych analiz. Nawet ruch, który z założenia odrzuca tradycyjne rozumienie własności intelektualnej, opiera się na drobiazgowo skonstruowanych umowach.

Kancelaria Prawna Skarbiec

Od 2006 roku doradzamy klientom w sprawach własności intelektualnej — od rejestracji znaków towarowych, przez negocjowanie umów licencyjnych, po obronę przed naruszeniami i reprezentację w sporach. Nasze doświadczenie budowaliśmy także wewnętrznie, zarządzając własnością intelektualną w ramach grupy Skarbiec i Portalu Skarbiec.

Wiemy, że własność intelektualna to często najcenniejszy składnik majątku przedsiębiorstwa — i jednocześnie najbardziej podatny na erozję. Naszym zadaniem jest sprawić, by ta wartość była chroniona tak, jak na to zasługuje.

„W świecie nieograniczonego kopiowania wartość ma wyłączność” — pisał Kevin Kelly, futurolog technologii. Prawo własności intelektualnej to narzędzie, które tę wyłączność tworzy i chroni. Naszym zadaniem jest sprawić, by działało na rzecz klienta.