NSA – Narodowa Agencja Szpiegostwa Przemysłowego

NSA – Narodowa Agencja Szpiegostwa Przemysłowego

2014-06-15

 

W reakcji polskich polityków na globalną antyszpiegowską histerię wywołaną sensacjami E. Snowdena dało się wyczuć nutę rozczarowania, a nawet źle skrywanego żalu pod adresem Ameryki.

Jak to? To my Polacy, dumny naród znad Wisły, wasz „partner strategiczny” ze skóry wychodzimy, aby wam dogodzić (uznaliśmy Kuklińskiego za bohatera, kupiliśmy F-16, byliśmy w Iraku, Afganistanie), a wy nawet nie raczycie nas podsłuchiwać?!! To taka sojusznicza wdzięczność?!

 

NSA – Narodowa Agencja Szpiegostwa Przemysłowego

 

Rozczarowanych i niedowartościowanych polityków śpieszymy uspokoić: podsłuchiwali, podsłuchują i będą podsłuchiwać. Na miarę naszej „mocarstwowości”, rzecz jasna. Może polityczna Ameryka trochę nas lekceważy, a nawet więcej niż trochę, ale korporacyjna Ameryka wręcz przeciwnie. Zbliżają się przecież wielkie zakupy zbrojeniowe.

Śpieszymy też donieść, co leży w sferze zainteresowania NSA, chociaż niektórych ta prawda zaboli. Otóż mało ją „kręci” fakt, iż Schetyna przegrał wybory, że Macierewicz „duby smalone bredzi, a gmin rozumowi bluźni”, mało ich nawet obchodzi osobista awersja Tuska i Kaczyńskiego.

Natomiast to, że minister Nowak i inni wysocy urzędnicy mogą mieć skłonność do „blatowania” się z biznesem i przyjmowania drogich zegarków, to już jest wiadomość warta uwagi. A ostatnie rewelacje o korupcji w przetargach informatycznych z uwagą są śledzone przez korporacyjną Amerykę.

 

NSA a szpiegostwo przemysłowe

 

Czy NSA prowadzi szpiegostwo przemysłowe? Bez wątpienia tak, chociaż tytuł jest celowo przerysowany, aby uwypuklić nierozumiany w Polsce problem. Oczywiste jest, że prowadzi nie tylko szpiegostwo przemysłowe, bowiem jako agenda państwowa NSA realizuje w imieniu tegoż państwa także wywiad polityczny i gospodarczy.

Pamiętać wszakże należy, że organizacja ta jest o tyle na usługach politycznej Ameryki, o ile ta posłusznie realizuje cele korporacyjnej Ameryki. Polscy politycy, media i tzw. – pożal się Boże – amerykaniści całą debatę o podsłuchach redukują do aspektu politycznego, albo – o zgrozo – do sporu czy Snowden to bohater czy zdrajca.

Sędziwy, zasłużony były minister spraw zagranicznych posunął się nawet do stwierdzenia, iż Snowden nie zasługuje na podanie ręki. Zaprawdę żenujące, przecież nie o to tu chodzi. Snowden to figura najmniej w tym wszystkim ważna, chociaż Amerykanie marzyliby, aby cała dyskusja skoncentrowała się na jego „niegodziwości”.

Całkowicie nieuczciwy w stosunku do odbiorcy jest wysiłek „amerykanistów” będący próbą wykazania, iż Stanom Zjednoczonym chodzi o wartości typu: wolność, demokracja, prawa człowieka itp. Temu państwu jednego nie można odmówić: dbałości o interes własny i świata korporacji. To zresztą w Ameryce jest tożsame.

Kilka faktów z nieodległej przyszłości. Kolejne przecieki E. Snowdena wskazują, iż Narodowa Agencja Bezpieczeństwa służyła interesom amerykańskich korporacji inwigilując wewnętrzną sieć komputerową brazylijskiego koncernu naftowego Petrobas. Chociaż rzecznik Agencji bronił się frazeologię antyterrorystyczną, to nie ulega wątpliwości, że brazylijski gigant o rocznych dochodach w wysokości 120 mld USD pozostawał w kręgu zainteresowań korporacji USA.

Ujawniono tajną 24-slajdową prezentację szkoleniową Agencji datowaną na 22 maja 2012 roku, instruującą jak zdobywać wewnętrzne informacje z sieci komputerowych instytucji, firm, banków itp. Nazwa Petrobas przewijała się na kilku slajdach. Ta sprawa doprowadziła do poważnego ochłodzenia w stosunkach brazylijsko-amerykańskich.

I druga, istotniejsza kwestia to fakt, iż właśnie w przygotowywane amerykańsko-niemieckie porozumienie antyszpiegowskie włączono też klauzulę o zakazie szpiegostwa korporacyjnego. Porozumienie może wejść w życie jeszcze w tym roku. Według „Der Spiegel” zapis o zakazie szpiegostwa przemysłowego został włączony z inicjatywy niemieckiej i był to wynik dwudniowej wizyty delegacji urzędu kanclerza i wywiadu niemieckiego w Białym Domu (30-31.10).

Ten sygnał jest aż nadto czytelny – Niemcy zdają sobie sprawę, iż NSA uprawiała klasyczne szpiegostwo przemysłowe i chociaż formalnie chcą tę kwestię uregulować. Nie dlatego, aby wierzyli, iż to przetnie praktyki szpiegostwa, ale żeby wyjść z twarzą wobec opinii publicznej.

Szpiegostwo przemysłowe w wykonaniu NSA czy CIA skierowane przeciwko korporacjom z siedzibami w państwach sojuszniczych nie jest niczym nowym, pisały o tym czołowe tytuły 20, 15 i 10 lat temu.

Już Clinton („Gospodarka głupcze!”) uczynił szpiegostwo gospodarcze priorytetem działalności swojej administracji, szczególnie jeśli chodzi o pozyskiwanie informacji chroniących amerykańską konkurencyjność, technologie i bezpieczeństwo finansowe. Szpiegostwo przemysłowe wypełniło niemal w całości treść terminu „wywiad gospodarczy”.

Opublikowany w lutym 2000 roku raport Parlamentu Europejskiego wykazał, że dzięki programowi Echelon przedsiębiorstwa amerykańskie przynajmniej dwukrotnie pozbawiły firmy europejskie lukratywnych, miliardowych kontraktów. Jeden z jego autorów, brytyjski ekspert wywiadu Duncan Campbell, nie pozostawił wątpliwości, że sukcesy korporacji amerykańskich w starciu z odpowiedniczkami europejskimi i japońskimi to wynik szpiegowania programu Echelon.

Dla przykładu, konsorcjum europejskie Airbus straciło kontrakt z Arabią Saudyjską, kiedy NSA ujawniła, że przedstawiciele Airbusa oferowali łapówki przedstawicielom drugiej strony. Agencja inwigilowała wszelkie faksy i rozmowy telefoniczne pomiędzy Airbusem, liniami lotniczymi Arabii Saudyjskiej i rządem saudyjskim.

Z kolei Amerykańska firma Raytheon dzięki informacjom uzyskanym przez NSA wygrała kontrakt wart 1,4 mld USD na dostawę systemu radarowego Brazylii, w ten sposób wygrywając z francuskim Thomson-CSF. W obu przypadkach amerykańska agencja, przyodziewając szatę moralizatora, wystąpiła w roli whistleblowera. Były dyrektor CIA James Woosley otwarcie przyznał na łamach „Wall Street Journal” (12.03.2000), że CIA szpiegowała europejskich partnerów, gdyż ci brali łapówki. Chciałoby się rzec: przyganiał kocioł garnkowi.

Obecnie, jak podaje Le Mond (21.10), francuskimi celami szpiegowskiego programu NSA byli internetowi potentaci Wanadoo i Alcatel-Lucent. Wandaoo, część France Telecom (dzisiaj Orange) usługi internetowe świadczy od 1995 roku i reprezentuje 4.5 mln użytkowników. Alcatel-Lucent, twór powstały w wyniku fuzji francuskiej grupy Alcatel i amerykańskiego Lucent Technologies, działa w wrażliwych obszarach sieci telekomunikacyjnych, świadczy usługi m.in. dla marynarki wojennej.

Ale to nie Francja i francuskie korporacje były najbardziej inwigilowane przez NSA, a Niemcy i ich podmioty gospodarcze. Niemcy dla NSA pełniły podwójną rolę „partnera i celu”. W świetle informacji o amerykańskim szpiegostwie przemysłowym, wiele korporacji niemieckich modyfikuje swoje systemy bezpieczeństwa informacyjnego.

Część zdecydowała się na zakaz korzystania ze Skype`a, Facebooka i innych portali społecznościowych, które – jak wykazano – udostępniały informacje agencjom wywiadowczym. Pojawiły się nawet, zgłoszone Deutsche Telecom, nierealne pomysły tworzenia „niemieckiego Internetu”.

 

Dwie Ameryki

 

W świetle tych faktów warto rzucić trochę światła na mechanizmy i logikę podsłuchów, bo chociaż w zachodnich mediach trwa na ich temat otwarta i wielowątkowa dyskusja, to nikt w polskich mediach klarownie tego nie wyłożył. Łatwo z tej dyskusji wywnioskować, iż w zachodnich kołach opiniotwórczych nikt rozsądny nie wierzy w antyterrorystyczny aspekt globalnych amerykańskich podsłuchów.

Owszem, gra toczy się o interes i bezpieczeństwo USA, ale tradycyjnie rozumiany terroryzm zagraża tym interesom i bezpieczeństwu w śladowym stopniu. Tu chodzi o globalne amerykańskie cele, takie jak panowanie gospodarcze, dominację w sferze innowacyjności, zaś władza w cyberprzestrzeni jest narzędziem wiodącym do tych celów. Inne zadania, jak walka z terroryzmem, są uboczne, realizowane jakby mimochodem.

Zacznijmy od politologicznego abecadła. Istnieją za Atlantykiem, w obrębie państwa pod nazwą Stany Zjednoczone, dwie Ameryki: polityczna i korporacyjna, dwie siostry-bliźniaczki splecione, w nie zawsze miłosnym, ale jednak uścisku. Posługując się terminologią marksistowską ta pierwsza to nadbudowa, zaś druga – baza. Ameryka polityczna, której emanacją jest administracja Prezydenta, istnieje w kształcie i realizuje politykę wyznaczaną życzeniami Ameryki korporacyjnej. Kiedy korporacyjna Ameryka parła do wojny z Irakiem, zadaniem politycznej Ameryki było znalezienie pretekstu.

Problem związków państwa amerykańskiego ze światem korporacji jest o wiele szerszy i ma źródła historyczne. To nieco inaczej wygląda niż w Europie Zachodniej. Wpływ amerykańskich korporacji na państwo przejawiał się nie tylko poprzez prostą demonstrację siły ekonomicznej.

Wyrażał się również w pokazywaniu woli i możliwości wywierania nacisku bezpośrednio przez zatrudnianie oficjeli rządowych w swoich strukturach, uczestnictwie w różnych gremiach kształtujących politykę ekonomiczną państw, dotowanie partii politycznych i wręczanie łapówek. Co więcej, korporacje aktywnie wymuszały na swoim rządzie poparcie lub ochronę interesów w krajach słabo rozwiniętych, z użyciem amerykańskich sił zbrojnych włącznie. Historia dostarcza licznych przykładów.

Stephen Kinzer (Overthrow: America`s Century of Regime Change from Hawaii to Iraq, Times Book New York 2006), który badał motywy przyświecające amerykańskim politykom, kiedy decydowali się na bezpośrednie uczestnictwo bądź wsparcie zamachów stanu za granicą, począwszy od Hawajów w 1893 roku aż do inwazji na Irak w 2003 roku, zauważył, że funkcjonował tu głęboko przemyślany trzyetapowy mechanizm.

Najpierw interesy jakiejś wielonarodowej korporacji z siedzibą w USA były zagrożone przez działania obcego rządu, który domagał się, aby płaciły podatki, przestrzegały miejscowego prawa pracy albo przepisów ochrony środowiska. Czasami korporacja została znacjonalizowana lub żądało się od niej sprzedaży ziemi czy aktywów. W drugiej fazie o kłopotach korporacji dowiadywali się amerykańscy politycy i – pod wpływem argumentacji i nacisków korporacji – zaczynali je postrzegać jako atak na Stany Zjednoczone.

Następowało w tej fazie przekształcanie motywów gospodarczych, które zawsze są pierwotne, w polityczne lub geostrategiczne. Wśród elit sprawujących władzę rodziło się i umacniało przekonanie, że każdy obcy rząd stwarzający bądź gnębiący korporacje amerykańskie jest w istocie antyamerykański, represyjny, dyktatorski i stanowi narzędzie w rękach wrogich Amerykanom sił (Gwatemala, Iran, Chile i wiele innych przykładów).

W ostatniej fazie politycy przekonują opinię publiczną, że w określonym kraju niezbędna jest interwencja zbrojna, która przedstawiana jest jako dobrodziejstwo dla interesów USA, jako walkę dobra ze złem. W istocie wąska elita utożsamia swoje interesy z potrzebami i interesami całego kraju, a niekiedy całego świata.

Podobny sposób myślenia i postępowania prezentują politycy, którzy ze stanowisk w korporacji przeszli do świata polityki. Za dobry przykład służy tu wiele znanych nazwisk np. kilkadziesiąt lat temu John Foster Dulles, Richard Nixon czy później Dick Cheney i Donald Rumsfeld. N. Klein charakteryzując związki pomiędzy rządem USA a amerykańskimi korporacjami w ostatniej dekadzie, zwłaszcza za prezydentury G.W. Busha, stawia tezę, iż narodziło się państwo korporacyjne.

Między państwem a kompleksem przemysłowym zatarła się granica. Stwierdza, że pomiędzy rządem a korporacjami istnieją „drzwi obrotowe” przez które następuje swobodny przepływ polityków do korporacji i ludzi korporacji do polityki. Te drzwi obrotowe istniały zawsze, ale za prezydentury G.W. Busha – zdaniem N. Klein – zadziwiająca stała się szybkość z jaką politycy przechodzą z jednego świata do drugiego, a także poczucie wielu polityków, iż są uprawnieni do przebywania w obu światach jednocześnie.

Oznacza to, że nie muszą między nimi wybierać. Nie wybierali też Nixon, Bush, Rumsfeld, Cheney czy Wolfowitz – dla nich było oczywiste, iż to co dobre dla korporacji jest dobre dla Stanów Zjednoczonych. Pomyślmy, ile takie myślenie przysporzyło nieszczęść i niepotrzebnych ofiar na świecie.

 

Czego powinny uczyć szpiegowskie praktyki NSA?

 

Przede wszystkim szacunku dla sposobu i determinacji w jaki Stany Zjednoczone dbają o swoje interesy. Należy się od nich uczyć. Niechaj wreszcie polscy politycy zrozumieją – zwłaszcza w świetle zbliżających się dużych przetargów zbrojeniowych – że państwo amerykańskie „nie ma wiecznych sojuszników, ma wieczne interesy”.

Niechaj politycy, media i amerykaniści nie epatują polskiej opinii publicznej „amerykańskimi wartościami”. Owszem, jeśli za wartość uznać własny interes, to USA kierują się wartościami. Cel uświęca środki i Amerykanie do perfekcji realizują tę zasadę, a przykład szpiegowania przez NSA jest tylko kolejnym tego potwierdzeniem

Należy między bajki włożyć popularną tu i ówdzie tezę, jakoby amerykański biznes podążał za flagą. Przykład obecny i wiele historycznych uzasadniają twierdzenie, że to flaga podąża za biznesem. Nie ma niczego niegodziwego ani nawet świadomego w skłonności korporacyjnej Ameryki do władzy.

Nie ma niczego nagannego w tym, że korporacje amerykańskie, wspierane przez swoje państwo przystąpią do polskich przetargów zbrojeniowych i je w większości wygrają. Tylko nie za cenę stacjonowania kolejnego amerykańskiego plutonu (kompanii, batalionu) wojska na polskiej ziemi.

Czas skończyć z bujaniem w obłokach „strategicznego partnerstwa”, czas odsunąć głupców od kamer i mikrofonów, a zająć się poważną analizą choćby przetargu na samolot wielozadaniowy F-16 i wygranej Lockheeda Martina. Aby unikać podobnych „korzyści” offsetowych w przyszłości.

 

Autorzy: radca prawny Robert Nogacki, Dr Marek Ciecierski

Kancelaria Prawna Skarbiec