Exit Tax, czyli jak zdobyć „szybką gotówkę”, aby wygrać wybory

Exit Tax, czyli jak zdobyć „szybką gotówkę”, aby wygrać wybory

2018-10-17

 

Wydawałoby się, że amerykańskie prawo podatkowe FATCA, które namieszało w świecie finansów, złamało kręgosłupy instytucjom finansowym i bankom, wzgardziło świętością jaką była tajemnica bankowa, jest w swojej kontrowersyjności nie do przebicia. A jednak…

Okazało się, że Polak potrafi. Polskie Ministerstwo Finansów postanowiło dokonać czegoś jeszcze bardziej spektakularnego, a mianowicie wdrożyć podatek od wyprowadzonych za granicę hipotetycznych zysków, a więc takich, których jeszcze nie ma.

Co więcej: polski fiskus chce złamać nie tylko firmy, ale także osoby fizyczne. Wszystko to jest serwowane w sosie szlachetnych intencji, czyli walki z oszustwem podatkowym i wyrównaniem warunków konkurencji. Jednak okoliczności wskazują jednoznacznie, iż nie chodzi tu o zwalczanie finansowych krętaczy, a o zdobycie szybkiej gotówki na pokrycie rozbudzonych apetytów socjalnych. Exit Tax może się okazać lekiem na obietnice wyborcze i ratunkiem w przyszłorocznej kampanii parlamentarnej.

Podatnicy nie powinni mieć złudzeń – to prawo będzie wdrożone, choćby było złe, niekonstytucyjne i dopchnięte kolanem.

 

Ministerstwo Finansów bardziej unijne od Brukseli

 

Pozornie wszystko wydaje się w porządku. Polski rząd szykuje nowe prawo podatkowe, ponieważ chce pozostawać w zgodzie z Dyrektywą ATAD Rady Unii Europejskiej (2016/1164 z 12 lipca 2016 r.), która – zapobiegając czy to realnym, czy po części wyimaginowanym oszustwom finansowym – zaleca nałożenie podatku na przenoszone przez przedsiębiorstwa zyski poza obszar rynku wewnętrznego. 24 sierpnia 2018 r. ogłoszono więc projekt nowego prawa, tzw. Exit Tax, polegającego na obłożeniu podatkiem niezrealizowanych jeszcze zysków kapitałowych, w związku z przeniesieniem przez podatnika aktywów jego przedsiębiorstwa lub rezydencji podatkowej do innego państwa.

Oficjalnie szermuje się szlachetnymi argumentami o postawieniu zapory erozji bazy podatkowej, wyrównaniu reguł gry, zapobieżeniu agresywnej optymalizacji podatkowej. W nowym prawie jest też nuta patriotyczna, a więc przepis ma „uchronić Polskę przed utratą prawa do opodatkowania dochodów wypracowanych w okresie, w którym podatnik podlegał polskim przepisom podatkowym” (min. T. Czerwińska, Gazeta Prawna z 31.08.2018 r.).

Kiedy jednak wczytać się w projekt ustawy nie sposób nie przecierać oczu ze zdumienia. Jeśli pomysłodawcom chodziło tylko o implementację Dyrektywy, to w twórczym zapale okazali się bardziej unijni od Brukseli.

Po pierwsze, proponuje się rozszerzenie podatku od zysków kapitałowych na osoby fizyczne, kiedy w Dyrektywie mówi się jedynie o osobach prawnych. Polski fiskus posuwając się dalej stosuje przy tym sprytny zabieg socjotechniczny.

Otóż we wcześniejszych zapowiedziach podatek od papierów wartościowych i innych kapitałów miałyby płacić osoby, jeśli ich wartość przekraczałaby 2 mln zł. W ostatnim projekcie mowa już o 4 mln, a więc rząd łagodzi wymyślone przez siebie restrykcje i puszcza oko jednocześnie w dwie strony: do zainteresowanych komunikatem, aby dostrzegli ludzkie, w gruncie rzeczy, oblicze władzy, a do żelaznego elektoratu z deklaracją: tak się rozprawiamy z kapitalistami, bogaczami, krwiopijcami i im podobnymi. Kto więc będzie ich bronił?

Po drugie, termin wdrożenia dyrektywy ATAD upływa 31 grudnia 2019 r., ale polskie Ministerstwo Finansów pragnie, aby nowe przepisy zaczęły obowiązywać już od 1 stycznia 2019 r. Dlaczego taki pośpiech? Wszak to projekt rządowy, a więc z założenia będzie musiał przejść dłuższą ścieżkę legislacyjną, a zostało tylko niespełna 3 miesiące.

Jak słusznie „punktuje” Instytut Staszica, tak rewolucyjnych zmian w systemie podatkowym wprowadzanych w niezwykłym tempie jeszcze w Polsce nie było, co może skutkować błędami legislacyjnymi i chaosem prawnym.

Średnio zaangażowany obserwator życia politycznego nie będzie mieć wątpliwości. Są dwie przyczyny tego iście stachanowskiego tempa. Przede wszystkim na gwałt potrzebna jest gotówka na zaspokojenie rozbudzonych, by nie rzec rozbuchanych, oczekiwań socjalnych. Kolejne grupy zawodowe, ośmielone opowiadaniami premiera i ministrów o kwitnącej gospodarce i nadwyżkach finansowych, wyciągają ręce po pieniądze.

Z ulic zeszli nauczyciele, funkcjonariusze służb mundurowych, a zaraz wejdą rolnicy i kolejne rzesze niezadowolonych z sytuacji materialnej. Exit Tax ma przede wszystkim cel budżetowy, zaś cała frazeologia o ściganiu oszustów jest ideologiczną nadbudową (chociaż zjawisko wyprowadzania majątku w celu unikania podatków jest realne). Konfederacja Lewiatan uważa, że podatek wykracza poza nadrzędny cel jakim było zapewne zidentyfikowanie sytuacji zmierzających do unikania opodatkowania w Polsce.

Drugą przyczyną zaskakującego tempa są zbliżające się wybory parlamentarne. Do jesieni 2019 r. rządzący, nawet jeśli nie pokażą jeszcze wymiernych rezultatów nowego myta, będą mogli „wyciszyć” niektóre strajkujące grupy a konto spodziewanych wpływów, a w Polskę wysłany zostanie populistyczny, ale wyraźny komunikat: ścigamy bogate elity, aby suwerenowi żyło się lepiej. Hasło wątpliwej rzetelności, ale za to jakie chwytliwe!

W cywilizowanym świecie istnieje dobry legislacyjny obyczaj, który daje czas na wdrożenie kontrowersyjnego czy niepopularnego prawa, aby obywatele mogli się z nim oswoić i ewentualnie odpowiednio przygotować. Wspomniane amerykańskie prawo podatkowe FATCA, kontrowersyjne do bólu, czekało na wdrożenie cztery lata (uchwalono w 2010 r., wdrożono 1 lipca 2014 r.). W przypadku polskiego Exit Tax można być niemal pewnym, iż od uchwalenia do wdrożenia zostaną dwa tygodnie, najwyżej miesiąc. I nikogo to już nie zdziwi, bo obecny ustawodawca procedował już w o wiele szybszym tempie.

Po trzecie, państwo polskie wykazuje podejrzaną niecierpliwość w ściąganiu tego podatku. Chce aby zapłata nastąpiła w ciągu 7 dni od zmiany rezydencji, na podstawie wyceny aktywów. Nieważne więc, że aktywa mogą wygenerować stratę. Dyrektywa nie jest aż tak skwapliwa. Przewiduje wprawdzie niezwłoczne uiszczenie podatku, ale też prawo do odroczenia płatności (jeśli przenosiny w ramach UE/Europejski Obszar Gospodarczy) i rozłożenia jej na raty na okres kilku lat.

Po czwarte, Dyrektywa nie wymaga podatku od hipotetycznych zysków, a większość krajów, które taki podatek wdrożyły, wymagają daniny od zysków realnych (np. Holandia, Francja, Hiszpania). Łatwo bowiem wyobrazić sobie sytuację, kiedy podatnik zmuszony do uiszczenia opłaty z tytułu niezrealizowanych zysków nie będzie dysponował odpowiednią kwotą, np. gdy majątek stanowi jego przedsiębiorstwo. Ma więc je sprzedawać po kawałku? O co więc w istocie chodzi? Odpowiedź może być jedna: o szybkie pieniądze, bez oglądania się na konsekwencje.

 

Exit Tax jest niekonstytucyjny, ale ten argument brzmi dzisiaj jak żart

 

Poważne organizacje gospodarcze i instytuty, jak BBC, Konfederacja Lewiatan, Pracodawcy RP czy Instytut Staszica są, używając eufemizmu, poruszone nowym prawem podatkowym. Wysuwają dwie grupy argumentów: gospodarcze i prawne. Te ostatnie sprowadzają się do tezy, iż nowe prawo jest niekonstytucyjne i niezgodne z prawem UE. Nie podejmujemy się oceny argumentów gospodarczych, pozostawiamy je specjalistom poprzestając jedynie na uwadze, iż zdaniem ekspertów nowa regulacja długofalowo będzie miała negatywny wpływ na polską gospodarkę w ramach UE.

Jednak w naszym głębokim przekonaniu wartość tej argumentacji – rozsądnej, logicznej i uzasadnionej – dla sprawujących władzę będzie żadna. Nie chodzi tu przecież o szukanie uzasadnienia gospodarczego, ale o pozyskanie szybkich środków finansowych. Obyśmy się mylili, ale trudno pozbyć się natrętnego wrażenia, że w przypadku Exit Tax jego twórcy kierują się zasadą: po nas choćby potop.

Pozostając zatem przy argumentacji konstytucyjnej warto zauważyć, iż tego rodzaju podatek chciano wprowadzić w 2013 roku, ale istniała wówczas inna rzeczywistość polityczno-prawna. Ówczesna Komisja Ustawodawcza (posiedzenie w dniu 17 kwietnia 2013 r.) odrzuciła projekt ustawy „o zmianie ustawy o podatku od niektórych czynności związanych z likwidacją oraz ograniczeniem działalności gospodarczej na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej” jako niezgodny z prawem Unii Europejskiej („naruszenie dwóch podstawowych traktatowych zasad – zasady przepływu przedsiębiorczości oraz swobody przepływu kapitału”), jak i Konstytucją RP.

Tu postawiono zarzut dyskryminacji, która stoi w sprzeczności z art. 84 stanowiącym, iż „każdy jest obowiązany do ponoszenia ciężarów i świadczeń publicznych, w tym podatków, określonych w ustawie”. Obecny projekt ustawy nadal zawiera sprzeczność z prawem unijnym i polską Konstytucją. Jest też, co podkreślają działacze gospodarczy i pracodawcy, sprzeczny z Konstytucją Biznesu.

Czy obecna Komisja Ustawodawcza albo Sejm na posiedzeniu plenarnym mogą postąpić analogicznie powołując się na te same przepisy? Szczerze wątpimy. Z pewnością zastosują elastyczne podejście. Prawo unijne stanowi największy problem dla rządzących, bowiem istnieje już w tej kwestii orzecznictwo Trybunału Sprawiedliwości UE. Sprawy przegrały Portugalia, Francja i Hiszpania naruszające zasadę swobody przedsiębiorczości i przepływu osób.

Orzecznictwo TSUE dopuszcza tego rodzaju podatek, ale pod warunkiem, że polegałby na automatycznym oszacowaniu na moment przeniesienia aktywów lub zmiany rezydencji. Trybunał stoi również na stanowisku, że jego płatność powinna być odroczona do momentu zrealizowania zysku ze sprzedaży akcji lub udziałów w spółkach. Kłóci się to z natychmiastową „żądzą pieniądza” wyartykułowaną w polskim projekcie, ale ustawodawca musi to stanowisko w jakimś stopniu uwzględnić.

Podobnego problemu większość parlamentarna nie będzie miała z niezgodnością nowego prawa z Konstytucją, a tym bardziej z Konstytucją Biznesu. Któż bowiem miałby stwierdzić niezgodność Exit Tax z artykułem 84 Konstytucji? Trybunał Konstytucyjny wydający korzystne wyroki dla rządzących? Wolne żarty.

 

Wnioski

 

Gdyby rząd polski, skądinąd oskarżany o antyeuropejskość, proponując ustawę Exit Tax kierował się tylko koniecznością dostosowania prawa do wytycznych UE, skonstruowałby ją w pełnej zgodzie z zasadami określonymi w Dyrektywie ATAD i w ten sposób mógłby chociaż w niewielkim stopniu złagodzić zarzuty o antyunijnym kursie. Skoro tego nie uczynił, a jego projekt stoi w wielu miejscach w sprzeczności z wytycznymi Dyrektywy, to zasadna wydaje się konstatacja, iż nie o unijne prawo tu chodzi.

Jest ono natomiast dobrym pretekstem do ściągnięcia – trudnej do oszacowania, ale wydaje się, że poważnej – kwoty pieniężnej na bieżące potrzeby zarządzania krajem. Ponieważ z ogromną determinacją dąży się, aby nowe prawo – wbrew terminom unijnym – obowiązywało już od 1 stycznia 2019 roku, to trudno nie dostrzec koincydencji tego faktu z kalendarzem wyborczym nadchodzącego roku.

Trzeba wyciszyć napięcia społeczne przed wyborami parlamentarnymi i dać kolejny sygnał wiernemu elektoratowi, iż rozprawa z łże-elitami, malwersantami i biznesowymi cwaniaczkami, beneficjentami globalizacji trwa w najlepsze. To nic, iż jest to dalekie od prawdy. Wszak „ciemny lud to kupi” jak stwierdził swego czasu z ogromną mocą obecny szef propagandy „dobrej zmiany”.

Na koniec powtórzymy to, co już pisaliśmy przy okazji dyskusji o Exit Tax: nowa „antyulga” dla przedsiębiorców to wynik ustawodawczego pospolitego ruszenia nie w imię uszczelniania systemu podatkowego w Polsce, ale tak naprawdę w imię rozwiązania kilku niezwykle ważnych dla obozu władzy problemów politycznych.

Raz jeszcze należy podkreślić, że nowy podatek może się stać samospełniającą się przepowiednią. Pobierając podatki od zysków, których nie ma, niebezpiecznie kreuje się rzeczywistość, w której tak naprawdę tych podatków może nie być. Przedsiębiorcy doskonale wiedzą, że zmiana rezydencji podatkowej, mimo swej złożoności i stopnia skomplikowania, nie jest dla specjalizujących się w tej dziedzinie profesjonalnych kancelarii prawnych wielkim problemem.

 

Kancelaria Prawna Skarbiec